1198. O DAWANIU
Indyjska legenda opowiada, jak to pewien chłop, idąc z workiem pszenicy na plecach, spotkał samego Pana Boga. Bóg poprosił nieoczekiwanie o trochę pszenicy. Chłop wyszukał najmniejsze ziarenko i wręczył je proszącemu Stwórcy.
Ten wziął ofiarowany dar, przemienił go w złoto i oddał z powrotem właścicielowi. Wówczas chłop przyszedł po rozum do głowy i żałował, że nie dał Bogu całego worka.
1199. O NOEM II
Noe II znalazł w arce dom i ani myślał z niej wysiadać. Powtarzał tylko:
– Brzydko jest na zewnątrz. Kto by w taką pogodę wypuszczał kruka?
Noe II i jego dzieci urządzili sobie z biegiem czasu własny świat w arce: Dlaczego mieliby go teraz opuszczać i wychodzić w nieznane? Więc dowódca arki zarządził:
– Zamknijmy drzwi i okna!
I tak płynął czas i oni z nim. Noe II nie wypuścił – jak jego imiennik Noe I – po czterdziestu dniach kruka. Nie wysłał też na zwiady gołębicy, aby się przekonać, czy nastał w końcu czas do wysiadania. Ta załoga nie miała w ogóle ochoty interesować się tym, co działo się poza ścianami korabia.
1202. O RYCERZU I ŚWIĘTYM PŁOMIENIU
Selma Lagerlof (1858-1940) opowiada w swojej uroczej legendzie pt. Płomień światła o pewnym rycerzu z czasów krucjat, który złożył przysięgę, że po udanej wyprawie przywiezie do Florencji, swego rodzinnego miasta, świecę zapaloną od świętego płomienia przy grobie Chrystusa. Ten ślub odmienił go
całkowicie: z walecznego rycerza stał się ustępliwym i dobrodusznym poczciwiną.
Po drodze napadli go rozbójnicy – nie bronił się wcale. Przyrzekł im oddać wszystko, jeżeli nie zgaszą jego światła. Więc zabrano mu zbroję i konia, broń i pieniądze. W zamian dostał chudą szkapinę.
Po wielu jeszcze przygodach i niebezpieczeństwach dotarł w końcu do Florencji. Ale i tu nie obyło się bez trudności i niebezpieczeństw. Szkapina ledwo się wlokła, rycerz siedział na niej tyłem, aby swoim ciałem chronić płomień przed wiatrem. Nic dziwnego, że uliczna łobuzeria wzięła tak dziwnego jeźdźca za pomylonego. Wyrostki robiły wszystko, aby zgasić świecę. Tylko jakimś cudem zdołał uchronić płomień.
Odetchnął dopiero wtedy, gdy świętym płomieniem zapalił wszystkie świece w katedrze florenckiej.
Zapytany potem przez pątnika (który też się wybierał do Ziemi Świętej), co należy robić, aby donieść ogień do celu, powiedział
– Ten mały płomyk żąda od was, abyście zaprzestali myśleć o czymś innym, Ani przez moment nie wolno czuć się bezpiecznie. Jeżeli nawet uratujecie światło z nie wiem ilu przygód, musicie być przygotowani na kolejne niebezpieczeństwo.
1203. O GŁOSIE BOGA
Morris L. West w swojej powieści W butach rybaka głównemu bohaterowi, papieżowi Cyrylowi, na pytanie: czy Bóg przemawia przez niego, czy Go słyszy – każe odpowiedzieć następująco:
– W pewnym sensie – tak. Kościół jest przepojony prawdami, które On objawił w Starym i Nowym
Testamencie. One są światłem dla moich stop… Ale w innym sensie – nie. Choć modlę się o oświecenie Boże, to jednak muszę pracować ludzkim rozumem. Żadnych prywatnych rozmów z Bogiem nie prowadzę.
1204. O STACJI RATUNKOWEJ
Na niebezpiecznym i groźnym wybrzeżu paru ludzi otworzyło przed laty stację ratunkową dla rozbitków morskich. Stacja mieściła się w prostym baraku i posiadała jedynie jedną łódź. Na tej łodzi dzielna załoga wypływała o każdej porze-dnia i nocy, aby ratować zagrożonych.
Nie trwało długo, a owa skromna baza znana była w bliższej i dalszej okolicy. Wielu ochotników zgłaszało chęć konkretnej pomocy i współpracy. Wdzięczni uratowani spieszyli z pieniężną podzięką. I tak rosła liczba pracowników, dobrodziejów a z nimi też pieniądze w kasie. Więc postanowiono stację
rozbudować i ulepszyć. I tak z roku na rok stawała się coraz bardziej obszerna, pełna komfortu i eleganckiego wystroju. W końcu przerodziła się w pewien rodzaj ekskluzywnego klubu dla mężczyzn zarażonych snobizmem i niezdrową ambicją. Teraz członkowie ekip ratowniczych coraz częściej odmawiali wyjścia w morze. Coraz częściej słychać było żądania, aby w ogóle zaniechać ratowania, gdyż przeszkadza to normalnemu porządkowi w klubie.
Paru odważnych, którzy byli zdania, że ratowanie życia jest ich pierwszorzędnym zadaniem, wystąpiło z macierzystego pogotowia. Ci śmiałkowie rozpoczęli w pobliżu budowanie skromnymi środkami nowej stacji ratunkowej. Lecz i ta stacja podzieliła los poprzedniej: jej sława szła szybko w
świat, znaleźli się też protektorzy i powstał z biegiem czasu nowy klub. Tak doszło do założenia trzeciej stacji. Ale i tutaj powtórzyła się ta sama historia…
Kto dziś odwiedza to wybrzeże, znajduje wzdłuż ulicy nadbrzeżnej pokaźny rząd luksusowych klubów o egzotycznych nazwach. A wybrzeże jak dawniej jest zgubą dla wielu okrętów. Tylko że dziś większość rozbitków tonie w morzu